Kooniec sesji. Ostatni egzamin.
Nie ma nic przyjemniejszego niż, po wyjściu z sali, w której właśnie wylewałeś ostatnie swoje poty i niezgrabnie zapisywałeś myśli na wykropkowanej kartce, pomyśleć – już dziś nie musisz się uczyć.
No właśnie, co oznacza wyrażenie „uczyć się podczas sesji” U mnie pod to powiedzenie mogę podciągnąć dosłownie wszystko - no oprócz pisania postów na bloga, ostatnimi czasy, czyli od początku moich zmagań z nauką pojawiło się ich.. no dobra żaden się nie pojawił. Ale to się zmieni. Pomyślicie, że znowu obiecuje, bo czy przypadkiem nie pisałam tak ostatnio?
Możliwe, ale wierzcie mi, pojawiło się tyle pomysłów, tyle spraw i oczywiście eksperymentów kosmetycznych, o których chciałabym Wam opowiedzieć, że powinnyśmy z Shirley niedługo ruszyć pełną parą!
A teraz jeszcze chwilka na uczelnianą dygresję. Pewnie nie będziecie zdziwieni jak powiem, że moja sesja to był totalny harmider. Do tej pory jestem w zawieszeniu, bo nie wiem, czy nie czeka mnie poprawka z jednego przedmiotu.
Ale do rzeczy. Chciałabym Wam opowiedzieć o kilku moich niespotykanych przez cały rok nawykach, które dziwnym trafem aktywizują się podczas sesji.
Punkt pierwszy.
Żeby za bardzo nie odstawać od normy i podstawowego zachowania studentów podczas sesji – sprzątałam. Chyba nigdy nie miałam tak czystego pokoju jak ostatnio. Codziennie ścielałam łóżko, wycierałam kurze na półkach, nie opróżniałam tylko pokojowego kosza. (Nie bądźcie przerażeni – nic tam nie urosło, nie ożyło, nie zaczęło ze mną rozmawiać, ani nie wyniosło kosza z pokoju na małych nóżkach – to kosz tylko na jakieś papierowe śmieci.)
Ale to było moje postanowienie – nie będę wyrzucać kosza zapchanego papiórkami aż do końca sesji. Zapytacie dlaczego? Bo a nuż okaże się, że w ferworze sprzątania wylądowały w nim ważne notatki.
Nauczona doświadczeniem, że tak może być, nie kusiłam losu.
Punkt drugi.