wtorek, 23 lutego 2016

reAnimacji ciąg dalszy


Sesja, w tym roku przez duże i okazuje się długie S, zakończyła się wczoraj. A to oznacza tylko jedno, powrót do normalnego rozkładu dnia. Takiego gdzie nie gotuję obiadu o 20 i nie chodzę spać o 13 po powrocie z egzaminu. I przede wszystkim koniec ze spartańskim kakao Ani, które zresztą okazało się bardzo pomocne. Myślę jednak, że z takimi "przyjemnościami" nie można przesadzać.

Jedna reanimacja pisarska już była, czas na kolejną. Witam Was ponownie po długiej przerwie!

                                           

Mniej więcej pod takim hasłem upłynęły ostatnie dni. W końcu czym najlepiej zmotywować się do nauki jak nie właśnie jedzeniem, ewentualnie oglądaniem seriali. A wszystko zaczęło się w kuchni którą powinnam zacząć nazywać moim atelier. Na początek zapraszam na ciasto marchewkowe. 

piątek, 19 lutego 2016

Postu czy posta? - czekoladowy pogromca!


Cześć i czołem!

Idzie luty, podkuj buty! Chyba coś pogodzie nie wyszło. Na mrozy się nie zapowiada, a deszcz, chłód i plucha opanowują miasto, do tego stopnia, że mój pies przez cały dzień siedzi w budzie i nie myśli wychodzić. Ja też. 
Jakakolwiek to pogoda, jesień w zimie, czy wczesne przedwiośnie, niech ucieka gdzie pieprz rośnie. Żeby umilić sobie i wszystkim dookoła wczorajszy dzień, postanowiłam upiec ciasto. Ciasto jest dobre na wszystko. Na brzydką pogodę, na taki sam brzydki humor, na ból głowy i na nudę. Na to ostatnie nie narzekam, ale i tak chwila czasu na pieczenie zawsze się znajdzie. Szczególnie na ukręcenie takiego ciacha. Czekoladowego. 



Przez ostatnie dziesięć lat wypróbowałam i posmakowałam wielu czekoladowych ciast. Niektóre robiłam sama, niektórymi zostałam poczęstowana. Najmilej wspominam brownie. Choć ilość nieudanych prób, bo przesuszonych, albo zbyt mokrych placków, przewyższyła ilość tych idealnych, to i tak brownie było numerem jeden na mojej liście. 

Było. Do wczoraj. Do momentu kiedy odnalazłam jego godnego zastępcę.

niedziela, 14 lutego 2016

Moje "spartańskie" kakao


Cześć!


Moje osobiste odkrycie Ameryki. Bohater stycznia. Żaden kosmetyk. Choć może służyć i w ten sposób. Kakao. Choć używałam go czasem do owsianki i granoli, tego sposobu na jego spożytkowanie nie znałam. Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury, oczywiście z kubkiem, już sami wiecie czego ;)



Pomyślałam o nim przypadkiem, kiedy podczas przeglądania kuchennej szuflady z kaszami, ciecierzycami i soczewicami, natrafiłam na nieotwarte jeszcze opakowanie DecoMorreno. Faktycznie, przywiozłam je z domu po świętach. Schowałam i zapomniałam. Kiedy je odnalazłam, upiekłam dwa placki i na tym koniec. Pomyślałam, że przyda się do trzeciego, czwartego... przecież po coś kupiłam (nareszcie!) tortownicę. 

Kakao rzeczywiście się przydało. Ale już niekoniecznie do ciast (ani włosów, tym razem).

czwartek, 11 lutego 2016

reAnimacja.


Kooniec sesji. Ostatni egzamin. 

Nie ma nic przyjemniejszego niż, po wyjściu z sali, w której właśnie wylewałeś ostatnie swoje poty i niezgrabnie zapisywałeś myśli na wykropkowanej kartce, pomyśleć – już dziś nie musisz się uczyć. 




No właśnie, co oznacza wyrażenie „uczyć się podczas sesji” U mnie pod to powiedzenie mogę podciągnąć dosłownie wszystko - no oprócz pisania postów na bloga, ostatnimi czasy, czyli od początku moich zmagań z nauką pojawiło się ich.. no dobra żaden się nie pojawił. Ale to się zmieni. Pomyślicie, że znowu obiecuje, bo czy przypadkiem nie pisałam tak ostatnio? 
Możliwe, ale wierzcie mi, pojawiło się tyle pomysłów, tyle spraw i oczywiście eksperymentów kosmetycznych, o których chciałabym Wam opowiedzieć, że powinnyśmy z Shirley niedługo ruszyć pełną parą!

A teraz jeszcze chwilka na uczelnianą dygresję. Pewnie nie będziecie zdziwieni jak powiem, że moja sesja to był totalny harmider. Do tej pory jestem w zawieszeniu, bo nie wiem, czy nie czeka mnie poprawka z jednego przedmiotu. 

Ale do rzeczy. Chciałabym Wam opowiedzieć o kilku moich niespotykanych przez cały rok nawykach, które dziwnym trafem aktywizują się podczas sesji. 

Punkt pierwszy. 

Żeby za bardzo nie odstawać od normy i podstawowego zachowania studentów podczas sesji – sprzątałam. Chyba nigdy nie miałam tak czystego pokoju jak ostatnio. Codziennie ścielałam łóżko, wycierałam kurze na półkach, nie opróżniałam tylko pokojowego kosza. (Nie bądźcie przerażeni – nic tam nie urosło, nie ożyło, nie zaczęło ze mną rozmawiać, ani nie wyniosło kosza z pokoju na małych nóżkach – to kosz tylko na jakieś papierowe śmieci.)
Ale to było moje postanowienie – nie będę wyrzucać kosza zapchanego papiórkami aż do końca sesji. Zapytacie dlaczego? Bo a nuż okaże się, że w ferworze sprzątania wylądowały w nim ważne notatki.
Nauczona doświadczeniem, że tak może być, nie kusiłam losu.

Punkt drugi.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...