czwartek, 11 lutego 2016

reAnimacja.


Kooniec sesji. Ostatni egzamin. 

Nie ma nic przyjemniejszego niż, po wyjściu z sali, w której właśnie wylewałeś ostatnie swoje poty i niezgrabnie zapisywałeś myśli na wykropkowanej kartce, pomyśleć – już dziś nie musisz się uczyć. 




No właśnie, co oznacza wyrażenie „uczyć się podczas sesji” U mnie pod to powiedzenie mogę podciągnąć dosłownie wszystko - no oprócz pisania postów na bloga, ostatnimi czasy, czyli od początku moich zmagań z nauką pojawiło się ich.. no dobra żaden się nie pojawił. Ale to się zmieni. Pomyślicie, że znowu obiecuje, bo czy przypadkiem nie pisałam tak ostatnio? 
Możliwe, ale wierzcie mi, pojawiło się tyle pomysłów, tyle spraw i oczywiście eksperymentów kosmetycznych, o których chciałabym Wam opowiedzieć, że powinnyśmy z Shirley niedługo ruszyć pełną parą!

A teraz jeszcze chwilka na uczelnianą dygresję. Pewnie nie będziecie zdziwieni jak powiem, że moja sesja to był totalny harmider. Do tej pory jestem w zawieszeniu, bo nie wiem, czy nie czeka mnie poprawka z jednego przedmiotu. 

Ale do rzeczy. Chciałabym Wam opowiedzieć o kilku moich niespotykanych przez cały rok nawykach, które dziwnym trafem aktywizują się podczas sesji. 

Punkt pierwszy. 

Żeby za bardzo nie odstawać od normy i podstawowego zachowania studentów podczas sesji – sprzątałam. Chyba nigdy nie miałam tak czystego pokoju jak ostatnio. Codziennie ścielałam łóżko, wycierałam kurze na półkach, nie opróżniałam tylko pokojowego kosza. (Nie bądźcie przerażeni – nic tam nie urosło, nie ożyło, nie zaczęło ze mną rozmawiać, ani nie wyniosło kosza z pokoju na małych nóżkach – to kosz tylko na jakieś papierowe śmieci.)
Ale to było moje postanowienie – nie będę wyrzucać kosza zapchanego papiórkami aż do końca sesji. Zapytacie dlaczego? Bo a nuż okaże się, że w ferworze sprzątania wylądowały w nim ważne notatki.
Nauczona doświadczeniem, że tak może być, nie kusiłam losu.

Punkt drugi.





Poznajcie Trumana. To mój pierwszy kwiatek w mieszkaniu od dwóch lat. Chyba nikt nie ma aż tak trefnej ręki do roślin jak ja. Dlatego na przekór, podczas zakupów (żeby mózg ani żołądek podczas sesji nie wysechł, ani nie przekręcił się na drugą stronę) postanowiłam włożyć Trumana do koszyka. Z największą ostrożnością zaniosłam go do mieszkania i postawiłam na parapecie. Z radością przeczytałam, że podlewa się go raz w tygodniu. Napisałam małą karteczkę, żeby o tym pamiętać. Zagroziłam mu, że jak uschnie to wyleci przez okno. Chyba wziął sobie to do listków, bo do mojego wyjazdu z Krakowa- poniedziałku prawie wszystkie kwiaty były pięknie rozwinięte. Ale czy będą nadal, za dwa tygodnie jak wrócę? Pomyślałam, może zabrać go ze sobą – przecież ludzie wożą króliki, psy, chomiki, to dlaczego nie kwiatki. Ostatecznie zmontowałam mu pseudo – nawadniacz. Zobaczymy, czy poznam Trumana jak wrócę i czy sznurkowa instalacja doprowadzająca wodę zadziała. 

Punkt trzeci. 

Postanowiłam odczarować sesję z uroku popijania Plusza i kawy na zmianę, siedzenia w książkach do rana i odsypiania wszystkiego w ciągu dnia. Nie udało się, a grejpfrutowy smak pobudzacza pewnie przypomnę sobie podczas następnej sesji. 

Ale w kwestii jedzenia powiedzmy, że jestem z siebie zadowolona. To czego się bałam, czyli codziennego jedzenia gotowego żarcia z Biedronki, uniknęłam. Dwa razy zdarzyło mi się kupić coś z takich wyrobów. Niestety po ruskich odgrzanych na patelni, mój żołądek nie był zadowolony, a po kopytkach do rozmrożenia został tylko klajster. Może jak będę chciała coś ukrochmalić to zużyje resztę opakowania. 
Co do śniadań, ostatnio robiłam wyjątki i trochę się „rozpieszczałam” co by nie samą nauką człowiek żył. Jeśli śledzicie Insta, na pewno zwróciliście uwagę.

Punkt trzeci. 

Włosy. No a jakże. Nie mogłoby się bez tego obyć. Ich akurat aż tak nie rozpieszczałam. Zdarzyło się  jednak zrobić im całonocne olejowanie czy nałożyć konkretną maskę. O tym też, żeby nie przedłużać dzisiejszego wpisu, opowiem Wam kiedy indziej.


Mam nadzieję, że znów popatrzycie na „spotkajmy się w Kuchni” przychylnym okiem i równie przychylni będziecie na tego typu – pamiętnikowe posty. 
Kiedy rozmawiałam z bratem na temat bloga i mówiłam mu, że strasznie żałuję, że nie mam kiedy pisać, powiedział. Zrób na bloga post, „że sesja”. Wszyscy zrozumieją. 
Dlatego dziś ogłaszam, że sesja się skończyła (no ewentualnie jeszcze jeden egzamin) a my wracamy do gry. 

Z mojej strony zapowiadam w niedługim czasie przypływ postów typowo kuchennych, co sądzicie? Chcecie znów trochę poczytać o jedzeniu? Jeśli tak, będziemy wdzięczne za każdy komentarz. 


Tymczasem trzymajcie się mocno laptopów i foteli, w taką wietrzną pogodę. 
Ania


3 komentarze:

  1. Miło mi poznać Trumana! Cieszę się, że sesja za Tobą i witam ponownie wśród blogowej społeczności:) Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  2. Śmieszny pomysł, żeby kwiatu nadać imię;) ale może otoczony uczuciem lepiej urośnie? Mam nadzieję, że sesja dobrze Wam poszła:*
    Przy fragmencie "plusz i kawa na zmianę" aż skręciło mi żołądek, brrr!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja do tej pory tego nie praktykowałam, ale uznałam, że jak będzie miał imię to będzie taki bardziej spersonalizowany i taki bardziej mój - przez co będę miała chęć się nim zajmować ;) śmiałam się z tą groźbą wyrzucenia przez okno, w rzeczywistości dobrze go traktuję :D
      Teraz po sesji jak pomyślę, że takie cuda piłam to faktycznie jest przerażające :) ale i tak jestem z siebie zadowolona, bo znalazłam cudowny zamiennik kawy, dzięki czemu ograniczyłam ją naprawdę do minimum w moim przypadku :D

      Usuń

Jesteśmy wdzięczne za każdy ślad pozostawiony #wkuchni. Chętnie czytamy komentarze i cieszymy się z każdej nawiązanej rozmowy. Dołączajcie, dyskutujcie, dzielcie się własnymi spostrzeżeniami, a my na pewno zawitamy ze swoimi do Was! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...