czwartek, 8 września 2016

Co w Lumii piszczy?: Trochę prywaty czyli relacja ze Szczawnicy




Czołem wszystkim tym, którym wakacje skończyły się kilka dni temu, jak i tym, którzy mają przed sobą jeszcze niecały miesiąc oraz tym, którzy wakacjują cały rok. 

Jak wspominałam w ostatnim wpisie, a że staram się nie rzucać słów na wiatr, w dzisiejszym wypadku, na Dunajec, wpadam do Was z krótką relacją ze Szczawnicy. Nie było tutaj ani jednego podróżniczego posta, dlatego stara zapoczątkowana jednym wpisem seria "Co w Lumii piszczy?" posłuży tego typu radosnym twórczościom. Mam nadzieję, że i Shirleyowym. 




Napisałam podróżom, bo dla mnie każde wyjście poza "strefę komfortu" traktuję właśnie tak. Nie ważne, czy to wyjście do ogrodu, na balkon, czy wyprawa na Alaskę. Każda z takich aktywności wiąże się przecież z atrakcjami. A podczas podróży to na takowe najbardziej liczymy. Nie mogę przewidzieć, czy podczas biegania za psem, który również goni żabę po ogrodzie (tak, to musi wyglądać śmiesznie, a mój tata już też co nieco o tym wie) nie stanę oko w oko z tą ropuchą, a ich boję się niemiłosiernie. Albo czy po wyjściu z garażu nie wpadnę na skrzętnie uplecioną przez Pana Pająka Zabójcę sieć, nie mówiąc już o Alasce, gdzie renifer może trącić mnie porożem, albo kosmita zabierze mnie w niewyjaśnionych okolicznościach z czwartego stopnia. Swoją drogą odsyłam do filmu "Czwarty Stopień" warto obejrzeć.

Ale znowu - do sedna. Dla mnie każda wyprawa, choćby mała i kilkumetrowa to przygoda. A, że przygody zdarzają się w podróży, to ja lubię i te małe i te duże - podróże oczywiście. Z przygodami bywa różnie. Nie chciałabym zostać porwana przez UFO i robić dla nich za ludzki eksperyment. Ale przygoda w postaci rewolucji żołądkowej po zjedzeniu zapiekanki w pienińskim barze to już co innego. 

Jeśli macie ochotę zostać tutaj na dłużej i poczytać o kilkudniowym pobycie w Pieninach - zapraszamy z kubkiem herbaty, kuflem piwa, może być grzanego - bo na takowe otworzyłam już sezon. Ale też ze zdrową wodą, a co. 


To był najdroższy kubek, najbardziej niedobrej wody jąką piłam. 

Wyjazd w tym roku wypadł spontanicznie na przełomie sierpnia i września. Najpierw planowaliśmy z P. jechać w długi sierpniowy weekend jak w ubiegłym roku, ale że P. jest pracoholikiem nie z wyboru, to uznaliśmy, że najlepiej będzie chyhać na wolne i pogodę, a później spakować torby i ruszać. W góry jeździmy już od trzech lat, zawsze z zaplanowanym noclegiem. Tym razem było inaczej, pojechaliśmy ze znajomymi w ciemno. I ku zaskoczeniu znaleźliśmy zacne pokoje w centrum Szczawnicy.

Do tamtego roku nasze wyobrażenie o chodzeniu po górach było znikome. Świadczy o tym fakt, że na Morskie Oko, Doliną Pięciu Stawów wybraliśmy się z plecakami wypełnionymi tylko wodą, kanapkami, aparatem i portfelami. Po co kurtki przeciwdeszczowe, albo przynajmniej turystyczne peleryny, jakaś bluza, sweter, plastry, chusteczki higieniczne? W tym przekonaniu trwaliśmy do pierwszej burzy, która złapała nas przed najtrudniejszym podejściem. Przełożyliśmy portfele, aparaty i telefony do wodoszczelnego plecaka P. i ruszyliśmy przed siebie, podczas gdy ludzie w krasnalich pelerynkach, poukrywani jak przed kataklizmem pod tatrzańskimi drzewami, patrzyli na nas, jak na tych co się Boga boją. Wędrowaliśmy mokrusieńcy, śmiejąc się do siebie i żartując jacy to z nas mądrzy taternicy. 

Ale tak było w ubiegłym roku. Zobaczyliśmy tatrzański mikrokawalątek, z zaliczoną dzień wcześniej Gęsią Szyją - według cioci P. - trasą dla emerytów i rencistów i złapaliśmy bakcyla. 

Dlatego w tym roku chcieliśmy zobaczyć kawałek Pienin. Czytałam wiele razy, że Szczawnica jest przereklamowana, że lepiej wybrać okoliczne wioski. Moim zdaniem ma w sobie urok i jest świetą bazą wypadową w góry. Dziś już wiemy, że w tamte okolice wrócimy, ale np. do Jaworek, bo od razu wspomnę, Homoli nie odwiedziliśmy. 


Nie będę Wam pisać co robiliśmy konkretnego dnia, bo to nie przewodnik turystyczny, a ja nie jestem póki co kompetentna na tyle, żeby polecać Wam szlaki i miejsca gdzie można fajnie zjeść. Sami szukaliśmy takich informacji w internetach. Dzięki temu trafiliśmy na bloga Diany Kowalczyk i najlepsze jagodowe lody zjedliśmy "U Marysi", a szarlotkę w Schronisku pod Bereśnikiem.



Podrzucom Wom kilka niechronologicznych zdjęć, cobyście sie nom nie ponudzili i mogli trochę klimaciku pocuć w tyj górskiej mieścinie..


Całą środę postanowiliśmy poświęcić na szlak: Sokolica, Czertezik, ruiny zamku św. Kingi, Trzy Korony i Wąwóz Szopczański. Zaczęło się ciekawie - od przeprawy przez Dunajec, starą lelawą łodzią, na której przepisowo powinno, jak zauważył P., siedzieć 11 osób. Jednak według Pana Flisaka, na którego musieliśmy chwilę poczekać, bo "ciungle nas mało", łódź pomieściła ponad 15 ludziów, zapewne po porządnym śniadaniu.






Na uwagę zasługiwała Sokolica, bo tam podejście okazało się bardziej strome i skaliste niż się spodziewaliśmy. Pełni podziwu patrzyliśmy na rodziny z dziećmi w chustach i rodzinkę wspinającą się na szczyt razem z psiakiem.
















Po zejściu z Trzech Koron, usiedliśmy na chwilę w schronisku pod tą samą nazwą. Piwko i baton z Sante, który pomagał mi w trakcie sesji, zdały egzamin i były niczym zbawienie, po całodziennej wędrówce.




Widok z Trzech Koron

Następnego dnia w planie pojawiła się Bryjarka, Bereśnik i Zaskalnik. Do Schroniska pod Bereśnikiem, a właściwie bacówki, doszliśmy wychodząc z ul. Skotnickiej. Pierwotnie planowaliśmy iść na Bryjarkę, ale koniec końcem zaliczyliśmy ją w drodze powrotnej. 



Taki piękny i radosny ogród mijaliśmy na trasie do schroniska. 
W schronisku spędziliśmy chwilę, zagadaliśmy do gościa, co na widok szarlotki podszedł do stolika, połasił się i chybcikiem schował za plecami P., żeby wleźć na tereny znane tylko jemu i zadekować się koszu, między kwiatami. Jak się później okazało, spał tam do naszej kolejnej wizyty.

"Co wy człowieki myślicie, że ja tu bezinteresownie przypełzłem? Dawajcie kawałek tej szarlotki i narka!" 

Bacówka to niesamowicie przyjazne i klimatyczne miejsce, bez tłumu ludzi i z dwoma przyjaznymi ogromnymi kotami, łażącymi (dosłownie) po wszystkim czym się da i zekrającymi ukradkiem, czy pracownicy schroniska nie grożą im palcem, że idą na żebry do turystów.

"AAAaaaa to Wy?!!  Macie śmiałość tutaj wracać po tym, jak oskubaliście mi tylko jabłka z szarlotki? Ja ciasto wolałem!!" 

Nie wiem czy atmosfera pod Bereśnikiem to zasługa schyłku sezonu, czy mniej uczęszczanego szlaku. Na pewno nie pogody, bo ta trafiła nam się idealna - ciepło i przejrzyście, bez grama deszczu - czego chcieć więcej. 


Do schroniska wróciliśmy po południu, po zejściu ze szlaku wiodącego przez Sewerynówkę i wodospad Zaskalnik, idąc chwilę przez miasto i plac Dietla (który odkryliśmy przypadkiem, bo nie mielibyśmy pojęcia o jego istnieniu) i wdrapaniu się na Bryjarkę.





Byliśmy głodni. Dlatego wpadły pierożki ruskie dla mnie i "optymistyczny kurczak" dla P. Po połowie porcji zamieniliśmy się, bo oba dania wyglądały smakowicie i takie się też okazały.

Optymistyczny kurczak wyglądał naprawdę optymistycznie i kolorowo! :) 
Najedzeni, szczęśliwi i zmęczeni wróciliśmy do pokoju, żeby rano wstać, posprzątać, wypić miksturę cytrynowo imbirową, kawę i ruszyć do Sandomierza.



P. aż się za głowę złapał, że do Szczawnicy zabrałam moją niezastąpioną wyciskarkę do cytryn. Jedynym problemem było naczynie, w którym sporządzę miksturkę. W pokoju były tylko małe kubeczki, a ja z rana wypijam ponad pół litra wody. Butelka okazała się najlepsza do takich celów. A jaka wygodna! :D 


W międzyczasie spróbowałam kwaśnicy, którą zawsze muszę w górach zjeść. Ta była dobra, syta i jak na góry przystało z słusznym kawałkiem żeberka.


Na koniec zostawiam Wam jeszcze zdjęcia wełnianych przyjaciół, których spotkaliśmy na Palenicy. Ci którzy odwiedzają Insta, poznali już Benka. A to reszta jego zgrai. Co ciekawe, na widok pomarańczowej Lumii reagowały entuzjazmem, prawie jakbym machała do nich marchweką. :D 

Klotylda - owca, o którą walczą Baran Bernard ze swoim konkurentem

Barani rywal Barana Benka - Baran Jerzy

A to już tylko my: ja i P. Gorąco Was pozdrawiamy, tutaj akurat z Trzech Koron i spod Zaskalnika.

Trzymajcie się ciepło i jeśli macie możliwość, pakujcie plecaki i wyruszajcie na podróże małe i duże, bo weekend zapowiada się przepięknie! 



Mówiłam coś o Baranach..? no prawie, że :DD

Buziaki!
Jak podobają się Wam tego typu wpisy? Dajcie znać w komentarzach! :* 


1 komentarz:

  1. W Szczawnicy byłam juz chyba z 5 razy a ostatnio w te wakacje :-D moja relacja juz wkrótce :-)

    OdpowiedzUsuń

Jesteśmy wdzięczne za każdy ślad pozostawiony #wkuchni. Chętnie czytamy komentarze i cieszymy się z każdej nawiązanej rozmowy. Dołączajcie, dyskutujcie, dzielcie się własnymi spostrzeżeniami, a my na pewno zawitamy ze swoimi do Was! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...