czwartek, 18 sierpnia 2016

Nabałaganiłam. Włosowy BadHairDay

Cześć i czołem! 

Każde włosy mają swoje wzloty i upadki. Eksperymenty prowadzą czasem do efektu "wow", 
a czasem powodują nie lada zamieszanie. Pewnie większość z Was wie co mam na myśli...


Przenawilżenie, przeproteinowanie, spalenie suszarką lub dobór nieodpowiednich kosmetyków. Każda metoda może prowadzić do pogorszenia stanu włosów, chwilowego wizualnego ale też trwałego. Kto by pomyślał, że dyfuzor i ugniatanie włosów też może być sprawcą szkód. Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury o tym, jak szybka i nieprzemyślana zmiana planów może odbić się nieciekawym i wcale nie dźwięcznym echem na włosach, które predyspozycje do kręcenia straciły już lata temu. 

Ten post miał mieć charakter recenzji, bo właśnie denkuję maskę, której używałam przy okazji tej NDW. O stosowaniu, działaniu, składzie i estetyce kosmetyku jednak przy najbliższej okazji, bo wpis recenzją niestety nie będzie. Jednak do pewnego momentu o tym nie wiedziałam i dążyłam do wykonania wszystkich punktów mojego planu. Chciałam Wam pokazać jak prezentują się włosy po samej masce, jedynie z użyciem produktów, które zdążyłam już trochę poznać. Plan zakładał dwa etapy:

wieczorem - zaolejować włosy na noc lidlowym olejkiem
rano – zmoczyć, zemulgować wyżej wymienioną maską, umyć szamponem Love2MIX chilli i pomarańcza, na końcówki nałożyć odrobinę maski, poczekać kilka minut i spłukać 

Czy plan został wykonany? 

Powiedziałabym, że w 120 procentach. Gdzie wpadło te dodatkowe dwadzieścia? 

Po umyciu odcisnęłam włosy w ręcznik i chwilę chodziłam w turbanie, żeby wchłonęły resztki spływającej po czole wody. Włosy planowałam zostawić do naturalnego wyschnięcia. Pewnie zrobiłabym tak, gdyby nie chore zatoki, przez które nie było mnie ostatnio ani tutaj, ani na Facebooku, ani na Instagramie..

Mała dygresja: Podczas choroby czy przeziębienia nie lubię się z komputerem. Wtedy jest idealny czas na książki z kolejki, które codziennie mrugają do mnie swoimi niekiedy przykurzonymi okładkami. Na moim laptopie wisi podświadomy zakaz wstępu. Przynajmniej przez pierwsze dni. Później przechodzę do etapu kiedy na youtube oglądam tutoriale makijażowe, niewymagające ode mnie wnikliwych analiz ani formułowania wniosków. Chyba, że oglądam tutorial z paskudnym kosmetykiem – wtedy zapala się czerwona lampka i wniosek nasuwa się samoczynnie „Nie kupuj! 
A gdy jestem w drogerii: "Mózgu, Nie daj się zwieść szafom mieniącym się milionem kolorów i wołającym z głębii- tak jestem Ci potrzebny/a”. Zazwyczaj daję się zwieść, a później pluję sobie w brodę, że podkład wcale nie jest taki, jaki chciałam.

Kiedy po mejkapowym etapie otwieram Worda, oznacza, że wyzdrowiałam. Albo przynajmniej tak mi się wydaje. Antybiotyk łykam cały czas i może w związku z tym moje niektóre funkcje są „uśpione”. Dlaczego? Zazwyczaj kiedy coś mi nie wychodzi, a w przeszłości próbowałam to robić wielokrotnie, to na zdrowy rozum nie powinnam tego powtarzać. Chyba, że chodzi o olej kokosowy, albo.. ugniatanie włosów. 

..Po zdjęciu z nich turbana uznałam, że słoneczny dzień, chore zatoki i przemieszczanie się w domowych przeciągach z mokrymi włosami to nie najlepszy pomysł. Złapałam za suszarkę. Chciałam szybko. I tutaj pies pochowany. Założyłam dyfuzor. Pomyślałam, że dawno nie ugniatałam włosów. 

Kiedy są mokre zawsze się falują a ja chciałam po prostu ten efekt utrzymać. Nie powiem, byłam też zafascynowana efektem jaki udało się uzyskać Candice. Po kilku minutach ciepłego powietrza zmieniłam nawiew suszarki na zimny i tak suszyłam włosy z dyfuzorem do momentu, aż były lekko wilgotne. Koniec końcem fale wyszły niczego sobie. Pomyślałam drugi raz, że pasowałoby ten efekt utrzymać bo zaraz będzie jak z lokami – klapną. Dlatego nie namyślając się długo złapałam za żel do włosów, najzwyklejszy Artiste – na lniany nie miałam czasu. Wgniotłam we włosy. Na końcówki nałożyłam kroplę serum – odżywczy eliksir Elseve. Ugniatałam włosy dalej. Związałam w luźnego koczka i zabrałam się za mycie pędzi do makijażu. W międzyczasie podsuszyłam koczka suszarką. 

Po rozpuszczeniu, włosy w sztucznym świetle prezentowały się niczego sobie. Tylko w sztucznym. Poprosiłam Młodego o zdjęcie u mnie w pokoju. Ustawił mnie i zapytał, a właściwie oznajmił, żebym przypadkiem tego nie dodawała na bloga. "Te włosy są jakieś dziwne." Później przyszła mama. Przyglądała mi się z ukosa, żeby tylko później stwierdzić, że robiłam robiłam i narobiłam. Szczotka ryżowa w połączeniu z drapagą. 


Brakuje mi tylko miotły :D
różnica kolorów wynika ze światła w pokoju,
które tak jak włosy nie chciało współpracować - znowu

Postanowiłam wyczesać pseudo fale. Włosy zamieniły się w suchy perz. Wojtek uznał, że zdjęcia nie zrobi. Jedyny plus tego całego ambarasu to taki, że dyfuzor odbił mi włosy od nasady. Nie mogę doczekać się następnego mycia. 

Póki co eksperymentom podziękuję, a skupię się na poważniejszych problemach – łupież i wypadanie. 


Macie jakieś sprawdzone sposoby? Będę wdzięczna za każdą wskazówkę :)

Pozdrawiam serdecznie,
Ania




4 komentarze:

  1. Oj kochana - czasem tak bywa :) Ja pamiętam jak któregoś dnia próbowałam rozluźnić swój skręt i uzyskać hollywoodzkie fale...A moje włosy nie przepadają za czesaniem ;) Wyglądałam gorzej niż Ty, uwierz mi ;)
    A co do wypadania - też jestem w trakcie jego zwalczania i niedługo dodam o tym post. Od siebie polecam wcierkę z kozieradki, płukanki z kawy, pokrzywy i skrzypu. Na łupież odrobinę olejku herbacianego do szamponu a płukanka pokrzywowa w tym wypadku też się sprawdzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe, ja jak to wszysto rozczesałam też nie wyglądałam zjawiskowo :D Tak jak piszesz, czasem tak bywa :)
      Trzymam kciuki za zatrzymanie wypadania :) Teraz ponadrabiam wyjazdowe zaległości i na pewno do Ciebie zajrzę :) Dziękuję za pomysł z olejkiem herbacianym, to samo poleciła mi mama i stwierdzam, że strzał w dziesiątkę - dzięki jeszcze raz! :*

      Usuń
  2. Jejku. :( Przykro mi, że się nie udało. Twoje włosy są ta piękne, kiedy są proste, że ta nieudana próba z kręceniem w ogóle się nie liczy :D

    Nominowałam Cię do Liebster Blog Adward :)
    Informacje w ostatnim poście :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, też myślę, że jednak natury nie oszukam :D
      Dziękuję i zajrzę na pewno, niedługo też postaram się odpowiedzieć :)

      Usuń

Jesteśmy wdzięczne za każdy ślad pozostawiony #wkuchni. Chętnie czytamy komentarze i cieszymy się z każdej nawiązanej rozmowy. Dołączajcie, dyskutujcie, dzielcie się własnymi spostrzeżeniami, a my na pewno zawitamy ze swoimi do Was! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...