czwartek, 14 kwietnia 2016

O jedzeniu słów więcej niż kilka. Subiektywnie o nawykach i zmianach przyzwyczajeń żywieniowych. Studium przypadku, a właściwie dwa.


Tekst: magazyn Kukbuk - aut. Maciej Nowak
Dzisiejszy wpis miał dotyczyć tego, jak różne smaki mogą zachwycać jednych, a o mdłości i obrzydzenie przyprawiać drugich. Ostatecznie wyszedł monolog o tym, co je, a czego nie, mój brat – niejadek i ja - prawiewszystkojadka. On - młodszy, wyższy i chudszy. Ja - starsza, niższa i grubsza. Chciałoby się zapytać - jak? 

Nie znam osoby, która nie lubi jeść. Chciałam dodać, że poza moim bratem, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że zaszłaby tu mała nieścisłość. Bo Młody lubi jeść. Tylko to, na co akurat ma ochotę i tylko to, co zna i toleruje i sprawi przyjemność. Jak się przekonacie, tych rzeczy jest bardzo niewiele. Ja na palcach mogłabym wymienić to, czego nie lubię, on na palcach wymieni to co lubi.

Co by tak łatwo nie było - ja miałabym opory, kiedy w grę wchodziłyby insekty, robale, dziczyzna i owoce morza. Póki co moja podświadomość dopuszcza tylko przegrzebki i krewetki jako takie, które mogłyby mówiąc brzydko „przejść” przez gardło. Głębiej zastanowiłabym się nad mulami, ostrygami i ośmiornicą. Za to surowego pomidora, nie wiem czy kiedykolwiek w życiu zjem. 
Wiadomo, są produkty, do których nie mam realnego dostępu, albo póki co są za drogie żebym mogła je kupić „na spróbę”. Jednak jeśli mam okazję poznać nowy smak, w przeciwieństwie do Młodego, nie przepuszczam jej. 

Młody 

Na pytanie -Czym ty w ogóle żyjesz, jak nie jesz? odpowiada –Powietrzem. Na tym kończy się zabawa. Powiedziałabym, że szampańska, bo jego ulubione ciastka, mają coś podobnego w nazwie. Gdybym chciała zrobić listę tego, co zwykle trafia do jego żołądka nie musiałabym się długo zastanawiać. Sam przyznaje, że dla niego liczy się czysta forma. Wszystko co jest dodatkiem odpada. Przyprawy, surówki, sosy są nie do zaakceptowania. 
Pizza (na to słowo aż mu się oczy świecą), ale inna niż z szynką i serem – odpada, do niedawna problemem był nawet sos na cieście
naleśniki z czymś innym niż suchym, słodzonym kakaem odpadają
kurczak w przyprawie 5 smaków – powinien odpaść w ogóle jako pierwszy
pieczywo z ziarenkami - odpada
pietruszka w rosole - odpada.. 
....tak, tak mogę wyliczać w nieskończoność ;)

Młody nie zje nic, chyba, że pod przymusem i groźbą (żart), co odbierze mu możliwość delektowania. Nie lubi próbować, ani poznawać nowych smaków. Każde wspomnienie o owocach, warzywach i tym, czym żywią się "normalni ludzie", a co jest względnie zdrowe, odrzuca jak z automatu, a nierzadko opatruje wymownym wzdrygnięciem. 

Nie odpada natomiast grillowany łosoś, czy ku rodzinnej uciesze, bo nie ma to jak sprostać wymaganiom niejadka, jakakolwiek ryba z pieca, albo patelni. Ale już o takiej po grecku, czy w sosie nie ma co wspominać. Nie ruszy. Za to z wielką chęcią zabierze się do schabowego i innego mięsa, które do obróbki wymaga oleju i panierki. O duszonym można zapomnieć. Jednak o dwóch innych rzeczach już nie można. Pierwsza – Pepsi – w ilościach mierzonych na hektolitry i pankejki, tutaj już skromniej, bo na sztuki. Ostatnio przemycam "zdrowsze" składniki, ale skubaniec wyczuwa, że to nie tradycyjny przepis. Oprócz tego do gry wchodzą czipsy, które mógłby jeść codziennie i mleczna czekolada. Dajcie mu ten zestaw, będzie najszczęśliwszy na świecie. 

Młodemu jedzenie potrzebne jest do funkcjonowania. A delektowanie się tym, co ma mu to funkcjonowanie ułatwić, jest nieodłącznym elementem. Nieważne, że tamto jest zdrowe, że potrzebne, że wartościowe. Nie smakuje – to nie zje. 

A ja? 

Z jednej strony sama to rozumiem, bo gdyby ktoś mnie cały czas faszerował tym, czego nie lubię, byłabym wciąż niezadowolonym człowiekiem. Dygresja: Od czasów przedszkola mam wstręt do groszku konserwowego, ble. 
Mimo, że fizycznie pewnie byłabym najedzona i mój ośrodek sytości by nie protestował, to psychicznie byłabym głodna - przyjemności. To jest mój główny cel. Bo przecież Polak głodny to Polak zły. A Polka na przykład przed okresem, to już w ogóle hardkor :) 

Nie myślcie, że celebruję godzinami każdy posiłek jaki zjadam, że napawam się widokiem marchewki i cieciorki w miksie z fasolką i kalafiorem. Zdarza mi się i to bardzo często wrócić z uczelni głodna jak wilk. Wtedy nie myślę o tym, czy marchewka pasuje do groszku, a jajko sadzone może być usmażone na cebuli. 
Mój mózg, mój żołądek mówi – Zjedz cokolwiek, byle szybko bo padniemy oboje, a Ty na końcu razem z nami. Wtedy wiem, że w pierwszej kolejności muszę zaspokoić głód, a na przyjemności będzie czas później. A może nawet wcześniej. Śniadanie – to moja chwila zapomnienia – nie mylić z gotowiznami do rozpuszczania w kubkach :D Wieczorem myślę nad tym, co zjem rano, a nawet niejednokrotnie przygotowuje niektóre z moich dobroci. Choć nie każdy może tak je nazwać. Dla tych, którzy mają zupełnie odmienne nawyki żywieniowe moje śniadanie będzie co najmniej dziwne i niezrozumiałe. Bo przecież z rana najlepsza jest kanapka. Biały chleb, masło/margaryna i ser/szynka. Wszystko ok, ale żeby ten chleb był chociaż razowy :)  
Do osób, które prezentują "pszenne" poglądy należy mój tata, który nie potrafi się odzwyczaić od swojego sposobu żywienia. Ja, mój modyfikuje na bieżąco. Uczę się smaków, bo sama kiedyś na potęgę jadłam białe pieczywo, makarony i ryże – wszystko wynosi się z domu, a tam wszystko „białe” i przetworzone smakowało najlepiej. 

Kiedy jestem w Sandomierzu i przygotowuję swoje posiłki, od razu mówię, że „to Wam nie będzie smakować, bo nie ma cukru, nie ma mąki i ogólnie jest bez smaku” Za to ja wiem, że dodałam tam na przykład cynamon, który sam w sobie jest słodki, ale dla taty już taki nie będzie. I żeby uniknąć komentarza: Będziesz to sama jadła, nawet już nie tłumaczę co (jak już obracamy się w spożywczych klimatach), z czym się je. Jeśli nie ma chęci do zmian, to raczej takie nie zajdą. 

Od dawna staram się, żeby to co jem miało wartości, a nie było tylko pustymi kaloriami. Czasem mam wrażenie, że przedkładam to nad smak, ale nie dajmy się zwariować. Zrezygnowałam z białej mąki, ale nie całkowicie, bo grzeszy każdy - pizzą na przykład :D. Nie pije soków, a wodę z cytryną i imbirem. Nie używam cukru. Herbaty nie słodzę od zawsze, z kawą też już nie mam problemów. Jeśli już muszę coś posłodzić, wspomagam się miodem. 

Podobnie z pieczeniem ciast. Dla siebie staram się wyszukiwać zdrowsze alternatywy. Inna rzecz jeśli chodzi o pieczenie „dla rodziny, gości i znajomych”, których przyzwyczajenia nie dopuszczają nawet myśli o jaglanym brownie, albo o takim samym ale z fasoli zamiast kaszy. W pełni to rozumiem, dlatego w domu piekę biszkopty, babki, ciasta kruche i wiele innych tak, jak Pan Bóg przykazał. Na maśle, cukrze i białej mące. Wszyscy mlaskają i są zadowoleni. Ja w sumie też, bo raz na jakiś czas wrócić do starych smakołyków, to tak jak oglądać ulubioną bajkę z dzieciństwa. 

W zmianie nawyków pomaga mi też od jakiegoś czasu przykładanie większej wagi do tego, jak wygląda mój talerz. Czy bardziej jak obraz malarza abstrakcjonisty, gdzie im większy chaos lub przeciwnie - minimalizm tym lepiej, czy bardziej jak dzieło klasycznego artysty – ze złotym środkiem i harmonią, w którą wpasowuje się każdy element posiłku.
Jedno jest pewne, im estetyczniej, tym lepiej. Wyznacznikiem tutaj jest pewnie humor, wena i podejście, które towarzyszy mi w danym dniu. 

Kilka słów o głodzie



Z doświadczenia wiem, że jest często bardzo podstępny i umie przybrać różne postacie. Niestety czasem też im ulegam. Znacie to? 

Głód pojawia się w nieoczekiwanych momentach. Sprawia, że z burczącym brzuchem i czerwonym alertem w głowie przeszukujemy kuchenne szafki, żeby ostatecznie znaleźć i zaspokoić się czymkolwiek. Cukierkiem na przykład? jeszcze takim, który leżakuje gdzieś, zdjęty z choinki po ostatnich świętach, przyprószony wysypaną w szafce mąką, z przylepionymi kryształkami soli, czy z nadgiętym sreberkiem. Czynność zapewne powtórzymy. Przy „dobrych wiatrach” za 15 minut znów zapuścimy żurawia w głąb kuchennej szafki, ale tym razem znajdziemy Mikołaja z niedobrej czekolady, albo po Wielkanocy - zagubionego królika z nadgryzioną głową, dla kamuflażu owiniętego ugniecionym sreberkiem. 

A zamiast tego w szafce, czy szufladzie mogłyby być migdały, orzechy włoskie, inne bakalie i suszone owoce. Być może nawet są, ale rzadko służą jako przekąska, albo dodatek do posiłków. Jedzmy je. Oczywiście w racjonalnych ilościach, a nie kilogramach. Nasz głód jest podstępny nie tylko dlatego, że pojawia się nieoczekiwanie, ale też dlatego, że jest niewspółmierny z tym jak go odczuwamy. Wydaje nam się, że zjemy konia z kopytami, a tak naprawdę, nasz organizm potrzebuje jego jedną trzecią ;). Jeśli zadbamy o to, aby węglowodany, bo to głównie one przyczyniają się do powstania uczucia głodu, dobrze i równomiernie uwalniały się w naszym organizmie, unikniemy czerwonego alertu i panicznego poszukiwania jedzenia. 

Jestem ciekawa Waszego podejścia do jedzenia i odżywiania. Zdradźcie za czym nie przepadacie, a jakie produkty kochacie i za co :)  Będę bardzo wdzięczna za komentarze, a i sposobem na niejadka też nie pogardzę :D 

Trzymajcie się najedzeni i szczęśliwi!

Ania



5 komentarzy:

  1. Ja zmieniłam nawyki dzięki J. :) Mam naprawdę słabą wolę i samej w domu rodzinnym było mi ciężko przy smakowitościach mięsno - glutenowych taty ;) Moją mamę zawsze podziwiałam, bo potrafiła się od tego odciąć i zajadać samymi warzywkami na przykład ;)
    Teraz jest inaczej - zwracam uwagę na to, co jem. Obecnie przez problemy z palcem u nogi nie mogę się ruszać, więc przeszłam na dietę trenera personalnego, która pozwala gubić kg nawet przy braku ćwiczeń (oczywiście z ćwiczeniami byłoby lepiej) a poza tym jest mega smaczna i zdrowa :)
    W naszym domu zdrowo odżywiają się nawet zwierzęta ;) Składy są czytane nie tylko w pożywieniu ludzkim, ale tym zwierzęcym też :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd ja to znam :D z tym wyjątkiem, że mój chłopak mógłby na okrągło jeść niezdrowe żarcie i przekonywać mnie, że te moje sałaty są o stokroć gorsze :D
      A co do słabej woli, niestety czasem jej ulegam jak jestem w weekend w domu i to jets złe, bo sobie tłumaczę, że jak wrócę do Krk, od razu będę jadła po swojemu :D
      Ojej to wracaj szybko do zdrowia! :* z tym trenerem to jest super opcja, zwłaszcza w takich przypadkach, fajnie, że się zdecydowałaś, bo to świadczy właśnie o Twojej silnej woli :) Ja kiedyś byłam typowo mączno - ziemniaczana - kluski, kluchy, kluseczki - mniam :D
      Ale Waszym zwierzakom dobrze! Ja jak byłam więcej w domu, też czytałam składy suchych karm, ale od jakiegoś czasu Koka już nie chce ich jeść i tata jej zmienia "formy", a przy tym pewnie kupuje bez patrzenia na składy. :)

      Usuń
  2. My zmieniamy nawyki żywieniowe w domu ale młody czasem się buntuje twierdząc że nie po drodze mu ze zdrową żywnością hehe. Nie ma u Nas pepsi i chipsów od wielu lat. Zwyrodniała matka ze mnie hehe:) Ostatnio nawet kasze jaglaną zjadł i powiedział że może być:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś Ty, jaka zwyrodniała - bardzo rozsądna :)) Ale z tą kaszą to łaa, super, że się przekonuje :)
      U mnie w domu tylko mama przychylnym okiem patrzy na te rewolucje, ale tata i młody już nie bardzo chcą ich doświadczać :D jak byłam młodsza w domu też nie było pepsi, chipsów, a nawet szafki ze słodyczami - w wielu domach spotkałam się już z czymś takim. Mama pilnowała tego co jemy, a tata od czasu do czasu trochę "rozpasał". Mama umiała powiedzieć "nie" moim fastfoodowym zachciankom, a tata mówił "weź sobie dwie paczki, zjemy razem". Dlatego teraz jestem wyczulona trochę bardziej na żywienie, bo dostrzegam głównie swoje błędy, że to np. ja chciałam coś zjeść :) a teraz młody robi to samo, choć pepsi "do domu" się nie kupuje, to on jak dorwie butelkę albo puszkę w sklepie, w domu od razu przemyca ją do swojego pokoju, tak jak inne rzeczy - mama potem wynosi papierki ;)

      Usuń
  3. My na pewno nie jesteśmy "wszystko żerne" z przyczyn akurat zdrowotnych ale mamy takie produkty, których nie lubimy a są zdrowe (np. bakłażan). Co do niejadka w takim wydaniu jak Twój brat to ciężka sprawa. Nasz tata miał podobne opory ale odkąd w domu wszyscy zaczęli jeść zdrowo i innego jedzenia nie było to się poddał i teraz jest zdrowym człowiek bez nadwagi i z ogromną miłością do warzyw :) Z młodymi jest trudniej bo markety i sklepiki są co kawałek :/

    OdpowiedzUsuń

Jesteśmy wdzięczne za każdy ślad pozostawiony #wkuchni. Chętnie czytamy komentarze i cieszymy się z każdej nawiązanej rozmowy. Dołączajcie, dyskutujcie, dzielcie się własnymi spostrzeżeniami, a my na pewno zawitamy ze swoimi do Was! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...