wtorek, 22 marca 2016

Kryzys niezażegnany, ale opanowany



Jakiś czas temu na Instagramie pojawiło się zdjęcie włosów z dopiskiem, że post na blogu niedługo się pojawi. Od tamtej pory minęło trochę więcej czasu niż planowałam. Złożyło się na to kilka różnych czynników, ale nie o nich będzie dzisiejszy post. Mam nadzieję, że uda mi się nie odchodzić od tematu i nie prowadzić za długich dygresji, które nie mają bezpośredniego związku z włosami.

Ten wpis to aktualizacja ostatnich tygodni. Zebrałam zdjęcia, które zrobiłam w lutym i zdjęcia, które zrobiłam wczoraj. Jest ich bardzo niewiele. Dlaczego? 
Tu powinnam rozpocząć od dygresji, od naświetlenia tła problemu, zanalizowania jego źródeł i przyznania się do błędów i grzechów. Powinnam Wam opowiedzieć o tym jak spędziłam Walentynki i co 14 lutego chodziło po mojej głowie. Oczywiście nie dosłownie, bo tego bym nie przeżyła. Choć katastrofa była równie spektakularna.

Właśnie zorientowaliście się, że żartowałam z tym brakiem dygresji, prawda? 

Jeśli tak, to już wiecie, że pod koniec wpisu znajdziecie sedno, sens i zdjęcia tego o czym opowiadam czyli włosów, snując przy tym dodatkowo całe tło wydarzeń. 

Jeśli nie, to tak czy inaczej polecam przeczytać post, tylko ze świadomością tego, że jego głównym tematem jest właśnie rozciągła dygresja, a włosy tylko dodatkiem. 

Wracając do lutego. Wtedy zauważyłam, że moje włosy coraz bardziej lubią się z żółtkami, mlekiem, bananem i co najważniejsze z hydrolizowaną keratyną. Kupiłam ją stacjonarnie w Krakowie, z myślą o odżywieniu włosów mojej mamy. Pech chciał, że keratyny użyłam i że spodobało mi się jej działanie. Od tamtego czasu, kiedy wracałam w weekendy do domu, wkrapiałam kilka kropel do maski. Podobnie było w ferie. Wtedy robiłam to coraz częściej, bo przecież "włosy tak polubiły się proteinami, że nie mam się czego obawiać". Wcześniej ich nie znosiły. Swoje proteinowe apogeum osiągnęły w Walentynki. (Nie mogły sobie wybrać innego dnia?) Od rana planowałam wieczorne wyjście i burzę fal na głowie. Od rana chodziłam w masce, w której znalazły się ulubione oleje, maska, którą uwielbiam, gliceryna dla nawilżenia i keratyna, na którą już nie mogę patrzeć. Ogólnie maska przypominała konsystencją masło. Nawet kolor miała ten sam. Czerwona lampka zaświeciła się dwukrotnie, pierwszy raz podczas nakładania, a drugi podczas spłukiwania. No cóż. Instynkt tym razem nie zadziałał. Nie zdecydowałam się jej nie nałożyć, co oczywiście było błędem. Ale nie takim, który da się naprawić jednym myciem i jednym olejowaniem. 

Dopadło mnie przeproteinowanie. Na domiar złego włosy wysuszyłam ciepłym nawiewem suszarki. Chciałam jak najszybciej zobaczyć, czy wizja suchej miotły którą zobaczyłam podczas spłukiwania, się sprawdziła. O burzy loków mogłam pomarzyć, a burzę siana jedynie próbować czymś zatuszować, ukryć i zasilikonować. 
Skończyło się na warkoczu. Jedyny plus, że był inny niż nosiłam do tej pory. Nauczyłam się zaplatać holendra. Wszystko wyglądało estetycznie i na pewno ładniej niż rozpuszczone i suche włosy. Ich stan zdradzała tylko miotełka z białymi kulkami na końcu warkocza. 

Niestety, a może stety nie mam zdjęć z tamtego okresu. Miałam dwa niewyraźne, ale w chwili włosowego kryzysu, który niejako trwa do tej pory, po prostu je usunęłam. Włosy staram się „odnawiać” do dzisiaj. W pierwszej kolejności w ruch poszedł żel lniany i olej musztardowy. Później już tylko emolientowe maski i humektanty. 
Czy stan włosów się zmienił? Na pewno poprawił, ale rozdwojenia i roztrojenia, których się dopatrzyłam zostały. Stąd też mój zamiar zmiany. Zaczęłam się poważnie zastanawiać nad ścięciem ok. 10 cm włosów. 

Najchętniej zostawiłabym długość do ramion, ale to już z czystej wygody. Przecież i tak większość czasu noszę związane. Czy krótkie, czy długie - bez różnicy. A jednak. 

Dlatego od kiedy zaczął się mój włosowy kryzys, poza podstawową odżywczą pielęgnacją postanowiłam dać długości trochę odpocząć, a w obroty wziąć skórę głowy. Ta od jakiegoś czasu prosiła się o odżywienie i peelingi. 
Wcieram Jantar przed każdym myciem, co jakiś czas olejuję mieszanką olei, kilka razy wtarłam też wodę brzozową. Nareszcie widzę, że na głowie zaczęło się coś dziać, a małe bejbiki, które jeszcze niedawno zaprotestowały i przestały rosnąć, teraz po prostu żyją i odstają na wszystkie strony. 



Tak od dygresji o Walentynkach przeszłam do sedna, czyli przeproteinowania i włosowego kryzysu. A tutaj zdjęcia już po odratowaniu. Niestety jakość kalkulatorowa i woła o pomstę sami wiecie gdzie. Bez sztucznego światła powinno być lepiej, ale jak się okazuje to naturalne też lubi płatać figle, na które telefon nie jest odporny. :)

Kilka dni po intensywnym "odproteinawianiu"





Co sądzicie, czy ścięcie sporej partii włosów to dobra zmiana? (jakkolwiek politycznie to zabrzmi ;;)

Ania

8 komentarzy:

  1. Moim zdaniem coś w sobie mają :) W upięciu muszą prezentować się bardzo efektownie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) właśnie myślałam nady tym, czy nie stworzyć kolejnego posta o upięciach, bo im są dłuższe tym bardziej kombinuje, żeby nie ograniczać się do koczka ślimaczka :D

      Usuń
  2. Wyglądają bardzo ładnie, bejbiki niech sobie rosną. Piękne masz te włosięta i takie długie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Długie, ale smętnie sobie zwisające :D

      Usuń
  3. Nie widać choćby sladów przeproteinowania więc chyba jest dobrze ;) Ścięcie dla włosów zawsze jest dobre, pytanie czy się chce krótszych włosów :D Ja bym z chęcią ścieła swoje, ale żal mi centymetrów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze się kamuflują :D pewnie, zawsze mogło być gorzej, dlatego ciesze się, że te wszystkie mazidła zadziałały i podratowały przeproteinowańce :) mnie też jest żal :(

      Usuń
  4. Ja tam nie widzę żadnych oznak przeproteinowania :D są gładkie, błyszczące i pełne objętości :) A co do obcinania to ja nigdy nie żałuję włosów i tak zawsze odrosną i to w lepszej kondycji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, dziękuję :) co do kondycji masz całkowitą rację :) mam taką ochotę je ciachnąć, ale tak jak napisała ForPleasure, żal centymetrów :D

      Usuń

Jesteśmy wdzięczne za każdy ślad pozostawiony #wkuchni. Chętnie czytamy komentarze i cieszymy się z każdej nawiązanej rozmowy. Dołączajcie, dyskutujcie, dzielcie się własnymi spostrzeżeniami, a my na pewno zawitamy ze swoimi do Was! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...