Czas na moją pierwszą udokumentowaną tutaj: niedzielę dla włosów :)
Jako, że wczoraj nie miałam kiedy przykleić palców do klawiatury i szybko czegoś napisać, odłożyłam to na dzisiaj, myśląc, że będę miała więcej czasu. Hmm.. jak widzicie niedziela pojawia się w poniedziałek, albo już bardziej wtorek. To za sprawą sprzątania - chyba najmniej, zakupów – może trochę bardziej (wyjazd do Krakowa zbliża się olbrzymimi krokami i chciałam kupić kilka rzeczy) i przede wszystkim pieczenia.
Kupiłam dzisiaj bez bliżej określonego celu, kilogram węgierek. Nie martwcie się nie trafiły w formie papki na włosy :D
Wiedziałam, że będę piec, ale nie do końca wiedziałam co. Zastanawiałam się nad zwykłym ucieranym ciastem z cukrem pudrem, albo jakimś na kruchym spodzie. Ostatecznie wybór padł na to drugie. Na stole, zagościła dziś o późniejszej niż podwieczorkowa, porze: tarta ze śliwkami i kremem patissiere.
No co, raz na jakiś czas można :)
Ale wracając do niedzieli, po drodze hacząc trochę o sobotę i nie zostając już przy poniedziałku - nareszcie "odkurzyłam" drożdże. O dziwo nadają się idealnie nie tylko na racuchy, pizze i drożdżówki z jagodami. Włosy też je lubią.
Przygotowania zaczęłam rano, zrobiłam zdjęcia „przed”. Włosy były trochę odgniecione bo dzień wcześniej – w sobotę próbowałam je zakręcić na papiloty. Nie bardzo się na to zgodziły i wieczorem były już prawie całkiem rozprostowane. Być może to zasługa użytej w piątek Equilibry, która porządnie odżywiła i dociążyła włosy.
W każdym razie w niedzielę jak widać były już przetłuszczone u nasady i nadawały się do mycia.
Korzystając z "okazji" w miseczce wymieszałam:
- zalane wcześniej wrzątkiem pół kostki drożdży
- łyżkę miodu
- łyżkę olejku łopianowego z papryczką chili GP
- kilka kropel nafty
- porządną łyżkę maski Serical al Latte
- mąkę kukurydzianą (tak jak obiecałam w poście o ptysiach), którą wcześniej zblendowałam, żeby nie była zbyt „szorstka”...
zdjęcie bez połowy maseczkowych składników, dlatego, że tamte leżały jeszcze w niewiedzy w lodówce i półce :D |
Początkowo maseczka miała konstystencję gładkiego budyniu i piaskowy kolor.
Kiedy zabrałam ją ze sobą z kuchni do łazienki i nakładałam na włosy, była już w formie pianki :D Drożdże musiały wejść w reakcje z miodem i mąką tworząc coś w rodzaju chmurki, którą zresztą bardzo przyzwoicie się nakładało. Masaż skóry głowy także był przyjemny.
Po wykorzystaniu całej maski, nałożyłam na głowę czepek, owinęłam ręcznikiem i tak paradowałam po domu jakąś godzinę. Po tym czasie zmyłam wszystko płynem Facelle i na końcówki nałożyłam balsam z granatem i olejem arganowym GP, bo bałam się, że olejek z papryczką mógł je trochę przesuszyć. Włosy podczas mycia były lejącę i gładkie. Odsączyłam je w koszulkę i pozwoliłam potem wyschnąć naturalnie. Zawsze staram się je tak zostawiać, ale im są dłuższe tym dłużej schną, a teraz Winter is coming i trzeba będzie uśmiechnąć się powoli do suszarki ;)
Włosy po drożdżowej masce schły bardzo długo, popołudniu były jeszcze wilgotne. Kiedy wychodziłam wieczorem z moim psem na spacer, zawinęłam włosy w koczka ślimaczka i tak wytrzymały do rana. Dlatego dopiero dziś zrobiłam, a raczej tata zrobił mi zdjęcie po ich uczesaniu, kwitując przy tym, że to się staje coraz bardziej nienormalne - robienie zdjęć włosom codziennie ;)
Włosy po drożdżowej masce schły bardzo długo, popołudniu były jeszcze wilgotne. Kiedy wychodziłam wieczorem z moim psem na spacer, zawinęłam włosy w koczka ślimaczka i tak wytrzymały do rana. Dlatego dopiero dziś zrobiłam, a raczej tata zrobił mi zdjęcie po ich uczesaniu, kwitując przy tym, że to się staje coraz bardziej nienormalne - robienie zdjęć włosom codziennie ;)
Jak widać włosy są proste, mimo że na zdjęciu wyglądają na leciutkie, maska odpowiednio je wygładziła i dociążyła.
Niedzielę uważam za udaną, a do maski z drożdżami wrócę jeszcze na pewno nie raz. Polecam również i Wam wypróbować, dajcie potem znać jak poszło! :)
Niedzielę uważam za udaną, a do maski z drożdżami wrócę jeszcze na pewno nie raz. Polecam również i Wam wypróbować, dajcie potem znać jak poszło! :)
PS: wracając do tematu śliwek węgierek, zdecydowanie polecam ten przepis (klik) i wysyłam kawał dobrego ciacha na jesienne dni, trzymajcie się! :)
/Ania
Podobają mi się w wersji kręconej, odrost nie rzuca się tak w oczy :)
OdpowiedzUsuńTeż zdecydowanie bardziej lubię siebie w kręconych, ze względu na większą objętość i tak jak mówisz odrost (tak to jest jak podejmie się kilka nieprzemyślanych decyzji i potem wraca się do naturalek :))ale muszę pokombinować jeszcze ze skrętem, jak go potem utrwalić, żeby nie rozprostowywał się do takich strączków :)
Usuńprzepiękny efekt!:)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie :)
Usuń