niedziela, 13 grudnia 2015

O BHD słów kilka - Jak Ania przestraszyłaby wilka!

Hej!

Nadrabiam zaległości i wpadam dzisiaj na bloga z zapowiedzianym postem o BedHerDeju. Niedziela pojawi się pewnie "na dniach", nie wiem z jakimi efektami bo skusiłam się na olej kokosowy, którego moje włosy kiedyś bardzo nie lubiły. Mam nadzieje, że coś się zmieniło. Ale o tym przy następnej NDW, bo olej jeszcze na/ już we włosach. :)



Czy BadHairDay coś Wam mówi? Mnie tak. Pamiętacie jak przy okazji ostatniego mojego postu pisałam Wam, że doświadczyłam takiego, że Szopen po koncercie by się nie powstydził takiej fryzury? Kto jest ciekawy..

Dwa tygodnie temu, wieczorem postanowiłam próbnie zakręcić włosa na papilota. A właściwie partie włosów na sześć gąbkowych wałków.

Wcześniej umyłam włosy po prostu metodą OMO. Za pierwsze O posłużyła mi odżywka Grow Strong, za M - płyn Facelle, a do drugiego O użyłam odżywki Awokado i Karite z Garniera. 

Układ, który zawsze się sprawdzał, wtedy się nie sprawdził. Choć włosy przy spłukiwaniu były wręcz jedwabiste, to podczas schnięcia ta miękkość i gładkość całkiem uleciała. Z jednej strony były spuszone, a z drugiej jakby obciążone. Już wtedy powinna zaświecić mi się czerwona lampka. 

Myślałam, że to nowy Fructis wywołał spustoszenie, ale po głębszym namyśle dochodzę do wniosku, że jednak nie. Używałam go wcześniej kilka razy i nigdy nie doświadczyłam takiego efektu na głowie. Nie działał jakoś super, ale tragedii też nie było. Mimo wszystko oddałam go mamie, może u niej będzie się lepiej sprawdzał.

Suche włosy rozczesałam, nałożyłam na końcówki serum i zakręciłam na wałki. Poszłam spać z nadzieją, że do rana włosy dojdą a ja będę mogła się cieszyć pięknymi sprężynkami. 
Marzenia. 

Rano włosy wyglądały tak. Moje miny na zdjęciach mówią same za siebie. Swoją drogą fotki znów nie są idealnej jakości, ale czego powinnam oczekiwać o siódmej rano w ciemnej łazience i pokoju, gdzie za oknem jeszcze mrok, a aparatem jest telefon. ;)



Nie zostało mi nic innego jak nakręcić włosy na gąbkę – donata i tak przez cały dzień przemieszczać się po Krakowie. Akurat po południu przyjechała mama. Wieczorem, kiedy rozpuściłam włosy i pokazałam jej jak wyglądają, skwitowała „Jakie są mięciutkie”. Rzeczywiście miękkie to one były..aż za bardzo. Miękkie i lekkie – optycznie wyglądały jak szopa. Nawet po całym dniu. A miały okazje w koczku odpocząć. Nic z tego. 



Zanim się położyłam, nałożyłam na nie tonę Kallosa Color, umyłam szamponem z Yves Rocher z malwą i na koniec wmasowałam w końce Awokado i Karite. 
Następnego dnia wyglądały już na szczęście jak moje włosy. Od tamtej pory nie sprawiają już problemów. Przeżywają dwutygodniowy prawie GoodHairDay. Zobaczymy jak będzie po dzisiejszym kokosie :D

Jestem ciekawa, jak u Was wygląda BadHairDay i czy w ogóle się pojawia? 

Jeśli tak, macie jakieś sprawdzone sposoby na jego ujarzmienie? 

*

Jak pisałam na początku, zapowiadam dygresję usprawiedliwiającą:
Tydzień temu na blogu nie pojawiła się  NDW. Akurat weekend spędziłam w domu i moja niedzielna pielęgnacja ograniczyła się tylko do umycia włosów szamponem i nałożenia na nie rokitnikowej odżywki Natura Siberica – na objętość. Dlatego post na ten temat ograniczyłby się tylko do zdjęcia odżywki i włosów po niej. A, że dobijam już do końca opakowania, recenzja jest bardzo blisko i temu pomarańczowemu mazidłu poświęce osobny wpis.
Moja późniejsza nieobecność była spowodowana przeziębieniowymi zawirowaniami. Po powrocie do Krakowa poczułam, że właśnie przyszedł czas na chorowanie. Ostatnio coś bardzo lubię się z zarazkami i wirusami. To chyba ta pogoda i obniżona odporność. Mimo tego, chyba pierwszy raz mogę powiedzieć, że zwyciężyłam choróbsko. Mam nadzieję, że to ostatnie tej „zimy” i następne, które się pojawią w moim otoczeniu, będą się bały zaatakować. 
Wiedziałam, że oprócz pozauczelnianych praktyk, jeszcze w szkole czeka na mnie milion spraw.

Nie mogło mnie rozłożyć. Owszem na chwilę pożyczyłam głos od Lorda Voldemorta, ale potem było już tylko lepiej. To nie żadna kryptoreklama, ale ibuprom zatoki, od tamtego tygodnia na stałe zagościł w mojej torebce. Do tego przeokropny syrop imbirowy z dodatkiem kurkumy. Wierzcie mi, kocham imbir, ale ten syrop – hmm jakoś nie darzę go sympatią. Jednak przy jego skuteczności – to nie stanowi problemu. Postawił mnie na nogi.             

                               

PS. Praktykujecie jakieś domowe, sprawdzone sposoby na zwalczenie przeziębienia? 

6 komentarzy:

  1. Ja ostatnio po farbowaniu lorealem miałam kilka dni bad hair day ;( Olejowanie, olejowanie i jeszcze raz olej i pomogło :)

    Ja całe szczęście dawno chora nie byłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po farbowaniu to rzeczywiście olej jest najlepszą opcją:) kiedy rozjaśniałam włosy najczęściej używałam farb z Loreala :D

      Zazdroszczę i trzymam mocno kciuki, żeby już tak zostało jak najdłużej:)

      Usuń
  2. Ja po prostu spinam jak coś mi nie wyjdzie ;)
    A co do domowego leczenia to polecam mleko z miodem i czystą wit. C do rozpuszczania w wodzie. Działa cuda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spinanie sprawdza się chyba najlepiej :)
      Zgadzam się, zawsze w pierwszej kolejności sięgam po mleko z miodem :) ale o tej witaminie nie słyszałam, muszę poszukać w aptece, bo znowu złapało mnie jakieś przeziębienie :O

      Usuń
  3. Wygladaja ładnie mimo wszystko. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) choć w rzeczywistości serio nie było dobrze :D

      Usuń

Jesteśmy wdzięczne za każdy ślad pozostawiony #wkuchni. Chętnie czytamy komentarze i cieszymy się z każdej nawiązanej rozmowy. Dołączajcie, dyskutujcie, dzielcie się własnymi spostrzeżeniami, a my na pewno zawitamy ze swoimi do Was! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...