Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miód. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miód. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 31 lipca 2016

Wracam do korzeni małymi kroczkami – pierwsza po długiej przerwie - NDW


Jak powrót do korzeni, to powrót do kuchni. Po miesiącach ograniczonej pielęgnacji włosów, wracam do tego, od czego zaczęłam.

Może to, co zaraz przeczytacie zalatuje trochę paradoksem, ale wiecie co najbardziej lubię w wakacjach? Słomiany zapał i łapanie dziesięciu srok za ogon. Lubię to uczucie, kiedy mi się chce, kiedy mam zapał i sto pomysłów. Choć wiem, że przy dobrych wiatrach skończy się na zrealizowaniu jednej trzeciej z nich, to i tak w porównaniu do zimowej hibernacji, letni „nicmisięniechcizm” jest znikomy. Te wakacje też wypełniłam planami. Różnymi. Jednak ponad wszystkie wybija się jeden, niemal najważniejszy – powrót do niedzieli dla włosów - dziś zdjęcia w wersji kwietnej.




Włos włosa włosem pogania. 

niedziela, 17 stycznia 2016

Niedziela dla włosów: lecytyna, spirulina, keratyna


Cześć wszystkim! 

Postanowiłam, że dzisiejsza niedziela powinna wynagradzać te, których nie było, albo te które nie pojawiły się ostatnio na blogu. 




Ostatnie niedziele nie należały do bardzo bogatych. Przyznam, że przez ten czas trochę zaniedbałam moje włosy. Trochę z braku czasu, a trochę z chęci wykorzystania kosmetyków, które zalegają na łazienkowych półkach. W nadchodzącym roku postanowiłam  ograniczyć kupowanie kosmetyków ad hoc. Włosy myłam głównie metodą OMO

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Piernikowy zawrót głowy!

Cześć!

Czy Wam też Boże Narodzenie kojarzy się z piernikami? Z zapachem cynamonu, korzennych przypraw i złotym kolorem miodu? Mnie tak. Przecież na żadne inne święta nie pieczemy i nie dekorujemy pierników. 



Ogólnie sceptycznie podchodzę do wszystkich akcji promocyjnych w sklepach, szczególnie teraz, kiedy właściciele stają na głowie by przyciągnąć klientów. Jest jednak atrakcja, która mi się podoba. Piernikowa chatka i ozdabianie ciastek przez dzieciaki. Nieważne czy to dla celów marketingowych, czy nie. Ważne, że taka akcja to forma rozwijania kreatywności, a przy tym niemała frajda dla maluchów.

niedziela, 20 grudnia 2015

Włosowy misz - masz !


Cześć wszystkim!

Dzisiaj będzie wszystkiego po troszkę. NDW też się pojawi, ale niestety bez zdjęć. Będą za to inne(na końcu), co by tak nudno nie było. Chętnych zapraszam do zabrania z kuchni kubka z herbatą i przeczytania. W dzisiejszym poście znajdziecie: trochę niedzieli, która została sobotą (a może sobotą, która została niedzielą?), trochę tamtej niedzieli i trochę moich grzechów

Przed weekendem wróciłam do domu. Nie zabierałam ze sobą żadnych kosmetyków. Liczyłam, że jakiś włosowy arsenał się powiększy, ale niestety. Na półce w łazience stanęła tylko rumiankowa Barwa. Dlatego z braku laku, na głowie wylądowała mieszanka misz - maszowa tzw. coś z niczego. Włosy po ostatnich moich wybrykach, o których napiszę potem, potrzebują konkretnego nawilżenia i natłuszczenia. Postanowiłam im to zapewnić w maksymalnej ilości. Podobny, ale jednak prostszy zestaw pojawił się już w tym poście.

Aktualną NDW musiałam wykonać w sobotę, bo dzisiaj nie było mnie cały dzień w domu i nie wyrobiłabym się z maskowaniem i turbanowaniem. Zainspirowana postem u Włosopasjatki postanowiłam, że na moją maskę składać się będzie:

…wszystko co miałam pod ręką ! :D

niedziela, 22 listopada 2015

Niedziela dla włosów: na bogato!


Cześć!

To znowu ja, drugi raz w ciągu dzisiejszego dnia przychodzę do Was z postem. W moim przypadku to na bogato. Na bogato też dzisiaj wyglądała moja włosowa pielęgnacja. A właściwie maska, którą rano nałożyłam na włosy. Było tłusto, nawilżająco i złociście.

Jeśli lubicie chałwę, a może lepiej - pachnieć chałwą zapraszam do dalszej lektury. Jeśli nie lubicie zapachu sezamu, a podoba Wam się zapach maski Serical Crema al Latte, też znajdziecie coś dla siebie. Jeżeli te dwa składniki nie bardzo Wam się podobają, a na przykład lubicie miód i Wasze włosy też, czytajcie kolejne wersy.




Od piątku jestem w domu. Do Sandomierza zabrałam tylko odżywkę, którą ostatnio testuje Grow Strong z Garniera. Ostatecznie planowałam minimalistyczną niedzielę z tą odżywką w roli głównej. 
Jednak plany zmieniły się wczoraj. Wtedy przy okazji przygotowywania obiadu zaczęłam czytać o właściwościach (nie zgadniecie) grzybków mun
Przeczytałam, że to same dobroci na cerę i włosy. Kiedyś dodawali je nawet do kremów.
No to jak tak robili, to czemu ja nie mogę? – pomyślałam. Tylko jak? Zmielić i dodać do maski jak spirulinę i mąkę, czy zrobić płukankę z wywaru. Pomysłem podzieliłam się z mamą. Nie była zbyt zaskoczona, ale entuzjastycznie nastawiona też raczej nie. Bardzo długo myślałam nad sposobem wykorzystania tych uszopodobnych grzybów. 
Dzisiaj rano mój entuzjazm munowy trochę opadł, mama zapytała, czy ciągle mam w planach grzybową na głowie. Wtedy zaczęłam przeglądać zawartość szafek. Wcześniej na wszelki wypadek odlałam wodę z grzybów do kubka. 

Mimo, że w pogotowiu były i Grow Strong i wywar grzybowy, wybrałam .. olej sezamowy jako bazę mojej mieszanki. 

Wyciągnełam miskę i zaczęłam kręcić składniki - jak masło na ciastka w makutrze, drewanianą pałką. Cóż, ani nie miałam makutry, ani drewnianej pałki. W sumie masła też zabrakło. Miałam za to szklaną miseczkę i łyżkę. :D Chyba wyobraźnia mnie ponosi, ale to dlatego, że zbliżają się święta i bożonarodzeniowe pieczenie i gotowanie tuż, tuż.



W mojej pseudo makutrze znalazły się: 

  • olej sezamowy – półtorej łyżki 
  • łyżka płynnego miodu
  • łyżeczka odżywki Grow Strong 
Wymieszanie tego wcale nie było łatwe. Mimo to, udało się. Jednak maski wyszło za mało. Wtedy poszłam do łazienki, szukać jakiegoś „wypełniacza”. Znalazłam Crema al Latte, dołożyłam czubatą łyżkę. Oprócz tego moim oczom ukazała się szklana buteleczka, a nawet dwie. W jednej był Kolagen, a w drugiej Olejek Marula. A co tam! – pomyślałam – Jak na bogato, to na bogato. I tak będę pachnieć waniliową chałwą. Trochę bałam się obciążenia włosów, ale pomyślałam, że niecodziennie mam pod ręką takie składniki i dlaczego miałabym z nich nie skorzystać.



Wszystko połączyłam już bez problemu.



Ostateczna lista użytych przeze mnie produktów wyglądała tak: 

  • olej sezamowy 
  • miód
  • odżywka Grow Strong
  • maska Crema al Latte
  • pipetka Kolagenu Morskiego 
  • dwie pipetki Oleju Marula
Maska konsystencją przypominała maskę Seri – miodową, jeśli jej używałyście, wiecie o co chodzi. 
Nałożyłam ją na mokre włosy. I tutaj gwódź programu à nie zapomniałam o grzybkach. Włosy zwilżyłam właśnie wywarem z nich. :D 

Zamaskowane włosy zawinęłam w koczka, nałożyłam reklamówkę i ręcznik. Po upływie jakiejś godziny, zmyłam wszystko szamponem Isana Med (znalazłam taki w łazience). Włosy przy zmywaniu były bardzo miękkie. Jednak im dłużej je spłukiwałam, robiły się coraz bardziej szorstkie. Niezbyt miłe uczucie. 
Po odsączeniu włosów w koszulkę, na końcówki nałożyłam serum silikonowe z olejem arganowym Stenders. 

Włosy schły i schły. Miałam wrażenie, że albo nie spłukałam dobrze maski, albo włosy będą tak obciążone, że do niczego nie będą się nadawały. O tym pisałam wam w poprzednim poście. Ostatecznie przed wyjściem dosuszyłam je chłodnym nawiewem suszarki. I tutaj nastąpił efekt prawie WOW. Włosy po suszarce zawsze mam spuszone i lekkie. Tym razem były sypkie, a odrost niesamowicie błyszczący. 
Zabrakło im jednak puszystości, za to przyznaje im efekt "prawie"  ;)

Teraz czas na zdjęcia:

Przed i po


Pozdrawiam Was! :)

Ania 


wtorek, 6 października 2015

Pielęgnacja od Kuchni: metodą prób i błędów

Witajcie

Tak jak obiecywałam przy okazji MWH, na blogu będą pojawiać się różne wpisy dotyczące mojej pielęgnacji. Tej trochę starszej i aktualnej. Dzisiejszy post dotyczy hmm.. kulinarnego włosomaniactwa – jak myślicie, czy to może być odpowiednie określenie na to, o czym przeczytacie niżej?

Włosy odżywione to takie, które po prostu są najedzone.
Żeby je najeść, najlepiej zacząć od Kuchni.


Zanim sama tam zawędrowałam, pierwszym krokiem w stronę zdrowszych włosów, był zakup "świadomych" odżywek. W moje ręce trafiły:
  • znana w całej blogosferze odżywka Garnier „Awokado i Karite” - mój romans z nią trwa do dzisiaj. 
  • odżywka z Alterry „Granat i aloes” – dobra, ale nie do codziennego mycia.

Drugim krokiem było przepatrzenie kuchennych szafek i lodówki w poszukiwaniu „naturalnych kosmetyków”. Pewnie wiele z Was pomyśli, że zwariowałam, nazywając jogurt, śmietanę czy mleko odżywką lub maską. Kiedy zaczęłam zagłębiać się w tajniki włosowej wiedzy też byłam zdania, że L’Oréal czy Timotei znają się bardziej na potrzebach naszych kłaczków. Nie przekonywały mnie znalezione w Internecie przepisy na domowe maski. Wydawało mi się, że kiedy nałożę na włosy żółtko – będę śmierdzieć jajkami na kilometr, a kiedy nałożę drożdże ktoś pomyli mnie z chałką.

                                     

Oczywiście na samym początku kiedy jeszcze nie potrafiłam określić porowatości, a przede wszystkim potrzeb moich włosów, trochę pobłądziłam. Konflikt z matką naturą zaczął się od maski z rozdrobnionym siemieniem lnianym, o której pisałam w MWH (klik) Podobnie było z maską z żółtek, oleju rycynowego, oliwy z oliwek i cytryny. Z tej mieszanki powstał jeden wielki suchy puch przetłuszczony od nasady. Nic przyjemnego.

Wtedy nie wiedziałam, że moje włosy są wysokoporowate i nie przepadają za proteinami. A żółtko jak się okazało, to jest ich taka mała bomba. Możliwe, że wtedy pierwszy raz moje włosy zachorowały na przeproteinowanie. Jak się domyślacie, nie bardzo wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Szukałam podobnych przypadków w sieci.
Maska, która miała poprawić kondycję i odżywić spragnione pielęgnacji „pędzelki” zamieniła je w kompletne siano.
Normalne? Nie całkiem. Teraz wiem, że wszystko zależy od struktury i stanu zniszczeń włosów. Moje, w okresie nieustającego używania prostownicy a potem rozjaśniania stały się wysokoporowate, co oznacza, że ich łuski bardzo się rozchyliły. Były zdecydowanie bardziej podatne na zniszczenia. Nawet spanie w nieodpowiedniej fryzurze sprawiało, że włosy haczyły o siebie, pękały, kruszyły i kołtuniły. Teoretycznie włosy zniszczone powinny raz na jakiś czas dostawać proteiny, żeby luki po keratynie, która z nich po prostu uciekła, wypaliła się itp. zostały uzupełnione.
Jednak należy przy tym pamiętać, że proteiny lubią się z nawilżaczami i emolientami (zostawiają na włosach, film, uealstyczniają końcówki).
Ja już wiem, że same lubią wysuszać. Choć w mojej masce były dwa oleje, zabrakło odpowiedniego nawilżenia. A dwa żółtka = dwie proteinowe bomby.

Podczas mojej drogi o zdrowsze włosy zdarzyło się jeszcze kilka nieudanych zabiegów, wynikających z niewiedzy i może też trochę chęci przyeksperymentowania(?) ;)
Mimo to metoda prób i błędów jest cały czas aktualna i przeze mnie praktykowana.
Błędów jest coraz mniej, ale zdarzają się.
Kiedyś dużo, głównie dobrego naczytałam się o oleju kokosowym, dlatego pomijając opinie, że z wysokoporowatkami może się nie polubić, naolejowałam włosy. Po zemulgowaniu odżywką zamiast włosów na głowie miałam perz. Przez długi czas od nowa regenerowałam je sprawdzonymi sposobami. Mimo to, do kokosa zniechęciłam się tylko na jakiś czas. Podjęłam kolejną próbę, tym razem na oczyszczone włosy nałożyłam maseczkę z mleczka kokosowego, z dodatkiem kilku kropli oleju i z tego co sobie przypominam jakiejś odżywki. Efekt był gorszy niż po samym oleju. Mówi się, że do trzech razy sztuka, ale u mnie chyba do tego trzeciego jednak nie dojdzie.

Jeśli chodzi o bardziej aktualne eksperymenty do mojej spożywczej listy dodaje kakao.
Podobno ma dobry wpływ na włosy. Ja jednak wciąż jestem zmieszana. Moje kłaczki po kakaowej masce były po prostu dziwne w dotyku. Być może to wina zbyt dużej ilości dodatków: śmietana, miód, trochę oleju sezamowego (tak, pachniałam jak orzeszki w czekoladzie, albo może bardziej chałwa…) i balsam GP do zagęszczenia. Być może włosy nie uniosły ciężaru tej mieszanki. Choć nie były obciążone, brakowało im blasku i miękkości. W dotyku były bardziej usztywnione niż gładkie.
Mimo tej "szorstkości" podobała mi się ich mięsistość, odżywienie i końcówki. Efekt odżywienia był zdecydowanie lepszy niż wizualny.
Chociaż jakby połączyć te wszystkie cechy, to dopiero wyszłyby włosy… idealne - grube, miękkie, dociążone, sypkie, błyszczące itp.

A poniżej zdjęcia po kakaowej masce.
Po lewej: po rozwinięciu koczka ślimaczka. Po prawej: przeczesane TT
Ja choć wiem, że nigdy nie będę posiadaczką grubych włosów (taka natura) będę wciąż walczyć o ich mięsistość, dociążenie, sypkość itp. Wy też możecie, testując różne produkty, które wyciągniecie z szafek czy lodówki. Jednak wcześniej warto poszukać w sieci, czy ktoś przed Wami nakładał już np. na włosy masło i jaki był tego efekt.
Choćbyśmy mieli najlepszy nierafinowany olej kokosowy, oliwę z oliwek zabraną włoskiej gospodyni ze stołu, czy jajka od kurek zielononóżek, musimy się liczyć z tym, że nasze włosy mogą się z tymi produktami po prostu nie lubić. Dlatego jeśli już wiemy, że tak jest, nie zniechęcajmy się. Próbujmy czegoś innego. Olej kokosowy zamieńmy na lniany, oliwę na olej z pestek winogron, a jajka na chociażby żelatynę.

Dzięki takiemu testowaniu już wiem, że moje włosy lubią „zjeść” żółtko, ale tylko raz na jakiś czas. Miodem też nie pogardzą, a jogurt i różne oleje wtranżolą bez zastanowienia :)

Pozdrawiam Was cieplutko, tym bardziej, że przeczytałam dziś o nadchodzącej do Polski arktycznej pogodzie :)  

/Ania

wtorek, 29 września 2015

Niedziela do włosów: kuchennie i naturalnie :)

Witam,

zapraszam na drugą z kolei Niedzielę dla włosów zrobioną "z tego co akurat wpadnie w ręce w kuchni".

Ostatnio włosowych inspiracji szukam właśnie w kuchni. Moja siostra zapytała ostatnio złośliwie, czy zrobię też odżywkę z keczupu. Dobry pomysł, pewnie w najbliższym czasie przetestuję;) Cały ten tydzień należał do domowych maseczek, zaczynając od niedzieli z koncentratem pomidorowym ( klik ) poprzez zastrzyk protein w postaci żółtka, a kończąc na mące ze śmietaną;)

Wszystko zaczęło się od nałożenia na włosy limonkowego olejku Alterry (klik). Już długi czas stał sobie w szafce i czekał aż w końcu go użyję. A że w tę niedzielę miałam ochotę na coś nowego to padło na ten olejek. Pachnie obłędnie, świeżo, intensywnie i cytrusowo. I właściwie po jednym użyciu tylko za zapach mogę go pochwalić. W każdym razie żadnej krzywdy włosom nie zrobił.




















Trzymałam olejek na głowie około dwóch godzin zastanawiając się co nałożę po myciu. Ostatnio namiętnie tuninguję bananowego Kallosa, więc wiedziałam już co będzie bazą. Po resztę składników poszłam do kuchni. Padło na widoczne składniki.



Do maski użyłam:


  • łyżeczki mąki ziemniaczanej
  • łyżeczki śmietany
  • łyżeczki Kallosa
  • pół łyżeczki oliwy
  • pół łyżeczki miodu









W kuchni natknęłam się na tatę, który uważnie patrzył co tak mieszam w tej miseczce. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do moich włosowych szaleństw. Zapytał co znowu będę sobie nakładać. Jednak widząc składniki zwątpił i padło pytanie czy to na włosy czy do jedzenia( nie wiem co dziwniejsze;)). Powiedziałam tylko "zgadnij", uśmiechnęłam się i poszłam do łazienki.

A tam niezmiennie od miesięcy gości duet: Kallos do mycia włosów i mydełko miodowe do skóry głowy. Tak było i tym razem. Po myciu i odciśnięciu nadmiaru wody w ręcznik przystąpiłam do nakładania mojego mazidła. Chciałam przy okazji zużyć resztę saszetki z kuracją samo-rozgrzewającą Mariona klik (ja miałam wersję z oliwą i olejem makadamia). Wylałam ostatnie kilka kropel na dłonie, roztarłam i czując przyjemne ciepło nałożyłam na skórę głowy i trochę na włosy na długości. Na to śmietanowa maseczka, czepek i ręcznik. Przyznam szczerze, że miałam obawy czy taka mieszanka nie obciąży moich włosów. Pomyślałam, że nawet na moje suche jak siano włosy to może być za wiele. Nic podobnego! Okazuje się, że wchłaniają dosłownie wszystko co na nie nałożę. Maseczkę zmyłam po upływie prawie godziny. Kiedy włosy były jeszcze wilgotne, nałożyłam na końcówki olejek z Isany, a całość zaczęłam ugniatać przez chwilę z użyciem Joanny z miodem i cytryną. I na tym poprzestałam. Pozwoliłam włosom wyschnąć do końca. Już wieczorem byłam z nich zadowolona. Czas na zdjęcia, zrobione po południu następnego dnia. 




         

                                                                 







A teraz wrażenia. Z wyglądu włosów byłam naprawdę zadowolona. Mąka ziemniaczana zrobiła swoje. Są wygładzone, odpowiednio dociążone, mięsiste i miękkie w dotyku. Pozostałe użyte produkty też pewnie miały w tym swój udział. Co więcej, włosy nie były spuszone,a to u mnie rzadkość. Maska rozprostowała moje loki i fale, powywijały się jedynie końcówki. W takiej wersji włosy podobają mi się nawet bardziej.  Jeszcze nie raz powtórzę taką Niedzielę dla włosów:)

Pozdrawiam ciepło,

Shirley




poniedziałek, 28 września 2015

Niedziela dla włosów: Drożdżowa maseczka na skórę głowy i włosy.

Cześć, czołem!

Czas na moją pierwszą udokumentowaną tutaj: niedzielę dla włosów :)

Jako, że wczoraj nie miałam kiedy przykleić palców do klawiatury i szybko czegoś napisać, odłożyłam to na dzisiaj, myśląc, że będę miała więcej czasu. Hmm.. jak widzicie niedziela pojawia się w poniedziałek, albo już bardziej wtorek. To za sprawą sprzątania - chyba najmniej, zakupów – może trochę bardziej (wyjazd do Krakowa zbliża się olbrzymimi krokami i chciałam kupić kilka rzeczy) i przede wszystkim pieczenia.
Kupiłam dzisiaj bez bliżej określonego celu, kilogram węgierek. Nie martwcie się nie trafiły w formie papki na włosy :D
Wiedziałam, że będę piec, ale nie do końca wiedziałam co. Zastanawiałam się nad zwykłym ucieranym ciastem z cukrem pudrem, albo jakimś na kruchym spodzie. Ostatecznie wybór padł na to drugie. Na stole, zagościła dziś o późniejszej niż podwieczorkowa, porze: tarta ze śliwkami i kremem patissiere.
No co, raz na jakiś czas można :)

Ale wracając do niedzieli, po drodze hacząc trochę o sobotę i nie zostając już przy poniedziałku - nareszcie "odkurzyłam" drożdże. O dziwo nadają się idealnie nie tylko na racuchy, pizze i drożdżówki z jagodami. Włosy też je lubią.

Przygotowania zaczęłam rano, zrobiłam zdjęcia „przed”. Włosy były trochę odgniecione bo dzień wcześniej – w sobotę próbowałam je zakręcić na papiloty. Nie bardzo się na to zgodziły i wieczorem były już prawie całkiem rozprostowane. Być może to zasługa użytej w piątek Equilibry, która porządnie odżywiła i dociążyła włosy.



W każdym razie w niedzielę jak widać były już przetłuszczone u nasady i nadawały się do mycia.
Korzystając z "okazji" w miseczce wymieszałam:
  • zalane wcześniej wrzątkiem pół kostki drożdży
  • łyżkę miodu
  • łyżkę olejku łopianowego z papryczką chili GP
  • kilka kropel nafty
  • porządną łyżkę maski Serical al Latte
  • mąkę kukurydzianą (tak jak obiecałam w poście o ptysiach), którą wcześniej zblendowałam,  żeby nie była zbyt „szorstka”...
zdjęcie bez połowy maseczkowych składników, dlatego, że tamte leżały jeszcze w niewiedzy w lodówce i półce :D


..Nie udało się jej zbendować na "pyłek", tak delikatny jakim jest mąka ziemniaczana. Ale to nawet lepiej. Kukurydziana posłużyła mi jako peeling skóry głowy. Idealnie się do tego nadaje dzięki swojej chropowatości.

Początkowo maseczka miała konstystencję gładkiego budyniu i piaskowy kolor.



Kiedy zabrałam ją ze sobą z kuchni do łazienki i nakładałam na włosy, była już w formie pianki :D Drożdże musiały wejść w reakcje z miodem i mąką tworząc coś w rodzaju chmurki, którą zresztą bardzo przyzwoicie się nakładało. Masaż skóry głowy także był przyjemny. 
Po wykorzystaniu całej maski, nałożyłam na głowę czepek, owinęłam ręcznikiem i tak paradowałam po domu jakąś godzinę. Po tym czasie zmyłam wszystko płynem Facelle i na końcówki nałożyłam balsam z granatem i olejem arganowym GP, bo bałam się, że olejek z papryczką mógł je trochę przesuszyć. Włosy podczas mycia były lejącę i gładkie. Odsączyłam je w koszulkę i pozwoliłam potem wyschnąć naturalnie. Zawsze staram się je tak zostawiać, ale im są dłuższe tym dłużej schną, a teraz Winter is coming i trzeba będzie uśmiechnąć się powoli do suszarki ;)


Włosy po drożdżowej masce schły bardzo długo, popołudniu były jeszcze wilgotne. Kiedy wychodziłam wieczorem z moim psem na spacer, zawinęłam włosy w koczka ślimaczka i tak wytrzymały do rana. Dlatego dopiero dziś zrobiłam, a raczej tata zrobił mi zdjęcie po ich uczesaniu, kwitując przy tym, że to się staje coraz bardziej nienormalne - robienie zdjęć włosom codziennie ;)



Jak widać włosy są proste, mimo że na zdjęciu wyglądają na leciutkie, maska odpowiednio je wygładziła i dociążyła.

Niedzielę uważam za udaną, a do maski z drożdżami wrócę jeszcze na pewno nie raz. Polecam również i Wam wypróbować, dajcie potem znać jak poszło! :) 

Włosonimacja #1! 


PS: wracając do tematu śliwek węgierek, zdecydowanie polecam ten przepis (klik) i wysyłam kawał dobrego ciacha na jesienne dni, trzymajcie się! :)



/Ania

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...