Hej wszystkim!
NarzekAnia – czyż nie piękne imię, pseudonim i ksywa dla Ani, która ciągle biadoli? No właśnie, przez ostatnie tygodnie, być może takie określenie opisywałoby mnie najlepiej. Znowu zjawiam się tutaj po mega przerwie i przepraszam tych, którzy za brak aktywności na blogu chcieli nas spisać na straty – a doszły nas z Shirley takie słuchy.
Wierzycie w przypadki, zbiegi okoliczności, czy raczej uważacie, że nic nie dzieje się bez przyczyny?
U mnie, jak się okazuje, w ciągu ostatnich tygodni, a konkretniej dni – stadium zbiegów okoliczności, dziwnych wydarzeń i właśnie przypadków – osiągnęło swoje apogeum. Wszystko to okraszone było z mojej strony narzekaniem, niedowierzaniem i rozbieraniem każdego „wydarzenia” na czynniki pierwsze. Jak, po co i dlaczego? To triada pytań, która towarzyszyła mi codziennie, od otworzenia jednego oka z rana, po jego zamknięcie wieczorem. Przy okazji, na sen też ostatnio narzekałam – na to, że powinnam krócej i mniej czasu przeznaczać na tę cudowną czynność. Ostatnio stwierdziłam, że nic w życiu nie osiągnę, jeśli prześpię jego połowę. Czyżby jesienna depresja? A może coś innego.. I tutaj można zacząć tworzyć scenariusze wymówek, które nasz mózg potrafi wymyśleć, żeby wytłumaczyć sobie nasze.. no właśnie co? Lenistwo, wygodę, przyjemności jakie z tego płyną?
Dygresja: U mnie jedną z wielu takich przyjemności, której ostatnio doświadczyłam i wytłumaczyłam ją sobie według mnie bardzo rozsądnie był: OKRES. Czyli coś, co jest najlepszą wymówką na wszystko! Tym razem padło na lody. Ogólnie za nimi nie przepadam. W wakacje nie jem ich gałkami, rożkami, łyżkami i czym tam jeszcze można. Są to są – super, ale dla mnie nie ma różnicy. Jednak dla jednego zrobiłam wyjątek i to nie w lecie, a przedwczoraj. W wakacje z uporem maniaka poszukiwałam Magnum Double Peanut Butter. Nie było go nigdzie – wierzcie mi. Szukałam wszędzie tam, gdzie stanęła moja noga.
W tamtym tygodniu byłam w Biedronce, pod blokiem. Leżał w lodówce z lodami, do której nie mam zwyczaju zaglądać, tym bardziej o takiej porze roku. To był piątek, postanowiłam, że nie go nie kupię, ale jak wrócę po weekendzie i wciąż będzie na mnie czekał, z wielkim namaszczeniem włożę go do koszyka i skonsumuję przy dźwięku fanfarów z Youtuba. Od tamtego czasu nie byłam w Biedronce, prawie, że zapomniałam o moim Magnumie. Pech chciał, że we wtorek nie najlepiej się czułam, za co odpowiedzialny był oczywiście okres. I nagle wpadł mi do głowy pomysł, że to idealny czas na zjedzenie lodów – wszystko jedno jakich, wszystko jedno skąd. Zamiast Biedry, wybrałyśmy z koleżanką Tesco. Magnum czekał na mnie, w jednej z lodówek. Koleżanka powiedziała mi, że wcale nie jest dobry. Przyjęłam do wiadomości, ale i tak musiałam sprawdzić, bo przecież chodzi o masło orzechowe(!). Wróciłam do mieszkania. Lód był już na wpół roztopiony, otworzyłam opakowanie i z miłością zabrałam się do zjadania go łyżeczką i wiecie co? BEZ REWELACJI. Tutaj zaczęłam się zastanwiać, czy naprawdę go potrzebowałam. Czy to nie szum, który powstał wokół smaku tego loda tak mnie nakręcił, że musiałam go spróbować i szukałam ku temu wymówki?
Nic się nie zmienia od na tyłku siedzenia
Możecie się zastanawiać po co piszę ten post..
Postanowiłam (któryś już pewnie z kolei raz), że trzeba utrzeć nosa narzekaniu i jesiennej melancholii. Do tego wszystkiego skłoniły mnie i niejako zmotywowały przytoczone przeze mnie wcześniej zbiegi okoliczności. Nie będę opowiadać ich historii, bo chcąc rozwodzić się nad każdym, wyszłaby z tego niezła lektura :D
W każdym razie, dwoma ostatnimi bodźcami, dzięki którym w ogóle wzięłam się za cokolwiek, oprócz jedzenia, spania, czytania i narzekania – była wczorajsza rozmowa z
Shirley.
Trzymajcie kciuki, bo jeśli wieczorne pogaduchy O ŻYCIU wpłynęły na nas obie tak samo, to w niedługim czasie zobaczycie tutaj Shirley. Drugim czynnikiem, który sprawił, że zrobiłam rachunek sumienia i uwzględniłam w nim wszystko, co działo się ostatnio, był post na
Instagramie. Tutaj ukłon w stronę
Angeliki i Moniki z
Candy Pandas Blog. Dziewczyny – podziwiam Waszą energię, zapał i chęci. Wasz post o aplikacji do narzekania spowodował, że wzięłam na warsztat moje żale i stwierdziłam, że dłużej tak być nie może. Uznałam, że to nie przypadek, że akurat dzisiaj opublikowałyście opis pod zdjęciem, tak bardzo dotykający tego, nad czym ostatnio bardzo długo myślałam i .. narzekałam :D.
A na koniec zostawiam Was ze zdjęciami, autorstwa mojej Mamy, dzięki którym widzę, że jesień może być piękna. :)
Wszystkich, którzy do nas zaglądają serdecznie pozdrawiam! Jesteśmy z Shirley ciekawe, jak Wy radzicie sobie z jesienną melancholią i skąd czerpiecie swoją energię? Z chęcią skorzystamy z Waszych porad i inspiracji!
Ania :)